KONCERT
03.03.2016 l LAS l Poznań
start: 21:00  / wstęp: 25/30 zł


ADAM GOŁĘBIEWSKI


KEVIN DRUMM


❒ ADAM GOŁĘBIEWSKI
Urodzony w 1984 roku perkusista, improwizator, muzykolog, socjolog. Porusza się głównie na gruncie muzyki swobodnie improwizowanej, eksperymentalnej i free jazzu. Koncentruje się na krańcowym rozszerzaniu możliwości zestawu perkusyjnego i instrumentów perkusyjnych w zakresie ich anatomii, brzmienia i ekspresji, czego rezultatem jest bezpośredni i dojmujący język dźwiękowy. Był zapraszany do współpracy przez takie ikony muzyki eksperymentalnej jak Yoko Ono czy Thurston Moore.



Występował i nagrywał z czołowymi przedstawicielami muzyki improwizowanej: Matsem Gustafssonem, Fredem Lonberg-Holmem, Kenem Vandermarkiem, Johnem Edwardsem, Alexem Wardem, Mazenem Kerbajem, Sharifem Sehnaoui, Peterem Evansem, Agusti Fernandezem, Timem Daisy, Hermanem Muntzingmiem, Mikołajem Trzaską, Majkiem MajkowskimŁukaszem Szałankiewiczem. Mieszka i pracuje w Poznaniu.




❒ KEVIN DRUMM (USA)
Wywodząc z sceny muzyki improwizowanej z Chicago. Kevin Drumm stał się w latach 90-tych ubiegłego stulecia jednym z największych wybitnych gitarzystów eksperymentujących z brzmieniem. Od tego czasu jego prace obejmują także kompozycje elektroakustyczne i muzykę elektroniczną tworzoną na żywo za pomocą laptopa oraz analogowych syntezatorów modularnych. Jego wczesne nagrania zawierały głównie pojedyncze, ciche dźwięki; ostatnie prace są głośniejsze i gęstsze. Współpracował m.in. z takimi artystami, jak RLW (Ralf Wehowsky), Daniel Menche, Axel Dörner, Lasse Marhaug, Taku Sugimoto, Prurient, Leif Elggren i Mats Gustaffson. W polskim wydawnictwie Bocian Records wydał m.in. płyty „Crowded”, „Humid Weather”, „Kitchen” i „Phantom Jerk”, które bez wątpienia są lekturami obowiązkowymi współczesnej awangardy. Łączą one hałas, drony, zakłócenia dźwięku i brzmienie analogowego syntezatora. To ekstremalna, ale inteligentnie zaplanowana kombinacja wpływów muzyki improwizowanej, konkretnej i metalu. Ink 19 opisał muzykę Drumma, jako „potężny, brutalny, elektryczny wir”.



Tekst: Olga Drenda "Glissando #22"

"Kevin Drumm specjalizuje się w instrumencie dosyć nietypowym jak na nierockową scenę noise / experimental – gitarze. Jakkolwiek modyfikowana gitara jest dobrze zakorzeniona w tradycji muzyki improwizowanej i awangardowego rocka spod znaku Freda Fritha czy Dereka Baileya, podobnie jak w poszukiwaniach noise rocka zapoczątkowanych Metal Machine Music Lou Reeda, to w krajobrazie muzyki eksperymentalnej, tak wyraźnie naznaczonym przez elektronikę, musiała zostać odkryta na nowo. Koniec lat 90. i początek nowego milenium przyniosły próby sygnowane przede wszystkim przez artystów skupionych wokół austriackiej wytwórni Mego, którzy gitarę traktowali nie jako „solówkowy” instrument wiodący czy narzędzie charyzmy, a wielofunkcyjne urządzenie do generacji rozmaitych dźwięków: Christian Fennesz z mikroskopijnych sprzężeń, chrupnięć i zakłóceń komponował zaskakująco melancholijnie piękne kompozycje, podczas gdy Kevin Drumm zmierzał stopniowo ku zrewidowaniu pojęcia muzyki ekstremalnej.



Chicagowski muzyk, ukształtowany w równym stopniu przez Merzbow co Motörhead, od początku lat 90. XX wieku współtworzył tamtejszą scenę improwizowaną, gdzie współpracował m.in. z Kenem Vandermarkiem, Gastr Del Sol i Jimem O’Rourkem, jednak stopniowo oddalał się w kierunku własnego brzmienia elektroakustycznego, opartego na współdziałaniu preparowanej gitary i laptopa. Obierane przez niego kierunki interesująco balansują między granicznymi stanami noise’u a ambientem z hałaśliwą podszewką. Pierwsza, niepozornie wydana, niemal anonimowa płyta Drumma z roku 1997 zwróciła uwagę nieortodoksyjnym podejściem do eksperymentalnej elektroniki – gromadziła ulotne dźwiękowe dysonanse, hałaśliwe miniaturki, niepostrzeżenie znikające w ciszy. Napięcie między hałasem a granicą ciszy pozostanie ulubioną formułą Drumma, którą będzie w przyszłości często eksplorować, przesuwając się w kierunku to jednej, to drugiej skrajności.


Prawdopodobnie do dziś najważniejszym punktem w dyskografii Kevina Drumma pozostaje Sheer Hellish Miasma z 2002 roku – jedna z pierwszych płyt, które zapoczątkowały długie przeprosiny muzyki eksperymentalnej z metalem (choć i wcześniej pojawiały się takie przebłyski, dość wspomnieć liczne projekty Justina Broadricka i Kevina Martina, eksplorujące graniczne terytoria między skrajnościami metalu, improwizacji i muzyki elektronicznej). W podobnym tonie utrzymano sobliwe wydawnictwo Frozen by Blizzard Winds, nagrane przez Drumma wspólnie z Lasse Marhaugiem, na którym w blackmetalowej estetyce zaserwowano dźwięki najbliższe obszarom musique concrète. To jednak Sheer Hellish Miasma w chwili wydania ustanowiła pewną granicę radykalizmu w kategorii noise/experimental i nadal może uchodzić za płytę bezlitosną (choć jej autor aktywnie przyczynił się do przesunięcia wspomnianych granic). Przedmiotem zainteresowania jest tu zasadniczo metal, ale zmutowany nie do poznania na awangardową modłę, poszatkowany i ugotowany w diabelskim kotle. To dźwiękowe monstrum operujące częstotliwościami na granicy wytrzymałości, masywna i bujna fala dźwięku, w której dzieje się jednocześnie naraz bardzo wiele. Ta wyprawa kończy się zaskakująco łaskawie: zamykający album, szokująco łagodny utwór brzminiemal jak wyprawa na terytorium zajmowane przez Fennesza.


Od tej pory dorobek Kevina Drumma najlepiej można podsumować tytułem płyty Marcina Świetlickiego i Mikołaja Trzaski, Cierpienie i wypoczynek – kolejne wydawnictwa bowiem wystawiają uszy słuchacza na coraz bardziej skrajne doznania. Znakomity album Crowded, przygotowany wspólnie z Russellem Haswellem i wydany nakładem Bocian Records, ma w sobie szczególnie wiele straszliwej (i nie, to nie jest zbyt mocne słowo) intensywności, którą Drumm generuje od ręki. Ci, którzy mieli okazję usłyszeć go na żywo podczas „apokaliptycznej” edycji festiwalu Unsound w 2012 roku pamiętają, jak cieleśnie doświadczalna była to muzyka. Jednocześnie wydawnictwa takie jak Imperial Distortion z roku 2008 prezentują jej rewers. To dźwięki, które można zaklasyfikować po prostu jako ambient.



Jest jednak i pole, na którym Drumm osobliwie godzi te teoretycznie wykluczające się kategorie. Jeśli bowiem jako miarę ekstremy przyjmiemy stopień przyjazności dla uszu, to Blast of Silence z 2013 roku będzie ekstremalnym wydawnictwem; trzy długie kompozycje, oscylujące na granicy ciszy, poddają ucho wciągającym, a jednocześnie drażniącym testom. Najlepszą ilustracją byłoby dlań stanie w pobliżu transformatora elektrycznego i wsłuchiwanie się w generowany przez niego dźwięk – przez godzinę, a może dłużej – a potem obserwowanie efektów. Ledwie zauważalne częstotliwości każą się zastanawiać, czy nagranie wciąż trwa, czy już weszliśmy w strefę dźwiękowego omamu, co chwilami jawi się bardziej skrajnym doświadczeniem niż najbardziej bezwzględne starcie z noisem."

Koncert współorganizowany przez Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie i Bocian Records.